Pozwoli nam to dowiedzieć się o sobie co nie co i dla nowych użytkowników, nasze sukcesy będą wskazówkami jak się nie zabić, a nasze upadki przestrogą.
Swoją historię umieszczam w spojlerze, bo jest trochę tl:dr a nie chcę zniechęcać do samego tematu.
Spoiler:
Mój pomysł, to też ja zacznę:
Osobiście ćpam dysocjanty, psychodeliki, oraz spontanicznie euforyki, benzo czy trawę.
Jeśli chodzi o moją historię, na początku interesowały mnie tylko depresanty i środki im podobne. Nie zagłębiając się w szczegóły, nigdy nie akceptowałem siebie i to pod wieloma względami, głównie mojej osobowości, dodatkową motywacją do sięgnięcia po narkotyki, były moje problemy psychiczne, które ostatecznie okazały się być ładną kolekcją chorób psychicznych, narkotyki pomagały mi w tłumieniu OCD oraz fobii społecznej. Narkotyki spłycające moją osobowość, były tym czego szukałem, ponieważ pozwalały mi one przestać cierpieć. Pierwsze były antyhistaminy, one nie dawały mi tego czego szukałem, a raczej, nie w takim stopniu w jakim tego chciałem.
Potem były ślepe eksperymenty, wykraczające poza środki uspokajające. Sięgnąłem po gaz rozweselający, który polubiłem jako środek rekreacyjny, ale nie było to wciąż to. Próbowałem legendarnego wąchania rozpuszczalników, tak na prawdę do gustu mi nie przypadły, bardziej bym powiedział że kręciło mi się w głowie, niż że byłem naćpany. Gdy padło na kapsaicynę, byłem zaskoczony że faktycznie da się odczuć jakiekolwiek jej efekty, jednak były one dla mnie zbyt subtelne. Próbowałem wielu psychoaktywnych ziół, jak trawa czy gałka muszkatołowa. Trawa była dosyć fajna, ale miała duże skłonności do pogłębiania moich problemów psychicznych, poza tym, szukałem czegoś, po czym krótko mówiąc byłbym martwy psychicznie, trawa dawała skutek odwrotny, po niej myślałem jeszcze więcej. Gałka... Miała zdecydowanie za dużo uboków. Inne zioła jakich próbowałem, zwykle były fajne, ale jako zabawka na imprezę, nie jako narkotyk który pozwoli mi od wszystkiego uciec. Aż w pewnym momencie padło na opium... Wtedy uświadomiłem sobie że opio, to to czego szukam. Nienawidziłem swojej osobowości, opium mi ją odbierało. Po opium nie czułem już strachu, nie czułem już smutku, nie czułem się owładnięty obsesjami... Ja nie czułem już nic... W ten sposób, uzależniłem się od opio. Sięgałem po opium, morfinę, pst, kodeinę czy tramadol nawet kilka razy dziennie. Miałem we wszystko wyjebane... Podobało mi się to... Świat był w moich oczach zły, nie chciałem być jego częścią. Cieszyłem się tym, że w końcu poczułem to, czego tyle pragnąłem. Jednak moje szczęście okazało się fałszywe, bo opio odbierały mi wszystko co w moim życiu było dobre, więc mimo że pod ich wpływem tolerowałem świat, to sprawiały one że był on jeszcze gorszym miejscem i gdy trzeźwiałem, było tylko gorzej. W krótkim czasie, straciłem wielu przyjaciół, wielu znajomych... Doprowadziłem do tego, że najważniejsze dla mnie osoby, zaczynały mnie nienawidzić, bo pod wpływem, nic dla mnie nie znaczyli. Na opio, byłem dla nich chamski, bezczelny i nieczuły. Nie inicjowałem spotkań z ludźmi, bo nie czułem takiej potrzeby, tak długo jak miałem więcej towaru pod ręką i coś do jedzenia, nie czułem potrzeby ruszania się gdziekolwiek. Zaniedbałem też pracę, zdrowie, edukację(na uniwerkach w promieniu 200 kilometrów od miejsca gdzie moja przygoda z opio się zaczęła, nie mam już co się pojawiać ponownie)... Tak na prawdę nie mogę wymienić czegoś, czego wtedy nie zaniedbałem... Ponoć najlepszym sposobem na walkę z uzależnieniem jest powrót do starego życia... Ja już nie miałem do czego wracać w sumie... Nie miałem nawet do kogo ryja otworzyć... Widząc jak bardzo zruinowałem swoje życie przez te środki, chciałem je odstawić, ale nie potrafiłem. Lss, jakoś tak wyszło że przedawkowałem i to nie raz, miałem próby samobójcze, ale to nic ciekawego akurat. Mój los odmienił się gdy odkryłem psychodeliki, dysocjanty i empatogeny. Po pierwszej dawce psychodelików, udało mi się podjąć z opio walkę w której mam szanse, w mniej niż miesiąc odstawiłem opioidy w pizdu i przeżyłem bez nich pełne 10 miesięcy, cały czas niestety czułem na nie chęć, mimo tego że wiedziałem jak mnie niszczą, każdego pojedynczego dnia przez te 10 miesięcy czułem chęć na dawkę majki. Przez te 10 miesięcy sięgałem po dysocjanty od czasu do czasu, jedna dawka dowolnej tryptaminy + jedna dawka dowolnego dysocjantu, nawet na kilka tygodni potrafiły znieść wszystkie objawy moich zaburzeń psychicznych i to ze sto razy większą skutecznością. Dzięki postępom jakie dyso i sajko pozwoliły mi zrobić, praktycznie nie tykałem depresantów, znalazłem sobie nowe zainteresowania, odzyskałem kilku znajomych, znalazłem kilku nowych, znalazłem najlepszych przyjaciół. Czując się dobrze, ale nie wyrabiając z próbami odratowania swojej sytuacji w edukacji i pracy, sięgnąłem po amfę. Uzależniłem się od niej fizycznie, ale nie psychicznie, więc było mi bardzo łatwo ją rzucić. Po łącznie 10 miesiącach bez opio... Miałem moment strasznej słabości... Kilka traum z dzieciństwa powróciło, co nie co osób się ode mnie odwróciło... No co będę pierdolił, sięgnąłem po nie znowu. Wpierdoliłem się jeszcze szybciej niż poprzednim razem. Przedawkowałem ledwo tydzień od pierwszej dawki od powrotu, jednak tym razem nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Obiecywałem sobie że tego już nigdy nie zrobię, obiecywałem to najważniejszym dla mnie osobom, obiecywałem to osobom dla których byłem najważniejszy... Ale coś jak widać nie wyszło... Wtedy los podsunął mi pod nos MDMA...
Stwierdziłem że jestem tak spierdolony, że i tak wiele się nie stanie. Pozytywnie się zaskoczyłem. W ciągu 2 dni przyjąłem 300 mg MDMA i 250 mg ketaminy... Po tym doświadczeniu gdy wytrzeźwiałem już, zacząłem akceptować siebie. Zniknął powód dla którego tak bardzo chciałem tych jebanych opioidów. 5 lat apetytu na to gówno, pokonałem w 2 dni. Teraz nie tylko nie mam apetytu na opio, powiedziałbym wręcz że mnie brzydzą. To co wtedy nimi tłumiłem, teraz postrzegam za swoje zalety. Potem, przez jakiś moment nie ćpałem absolutnie nic, nie próbowałem odstawiać wszystkiego, ja po prostu nie miałem ochoty. Gdy już wróciłem do ćpania, wyglądało to tak jak wygląda do teraz. Nie tykam opio, od czasu do czasu walnę dawkę FDCK albo ketaminy, czy też jakiegoś psychodelika. MDMA brałem od tego czasu kilka pojedynczych razy. Benzo jak biorę, to po to żeby się zrelaksować, nie żeby od czegoś uciec. Trawę zdarza mi się dla towarzystwa zapalić. Nie piję alkoholu w ogóle. Nigdy nie czułem się w swoim życiu tak szczęśliwy, jak od czasu sięgnięcia po miks MDMA z ketaminą. Empatogeny, dyso i sajko, przyniosły mi w życiu znacznie więcej niż jakiekolwiek leczenie czy terapia. Głupio mi ze względu na minione przygody, jednak na obecny moment, jakbym miał podsumować, cieszę się że sięgnąłem po substancje psychoaktywny. Gdyby nie MDMA, wciąż bym nienawidził sam siebie, gdyby nie dyso może wciąż nie znalazłbym siły na znalezienie sobie hobby, a gdyby nie 1P/4-HO, najpewniej wciąż bałbym się odezwać się do kogokolwiek.
Słowem podsumowania, nie zachęcam nikogo do sięgania po narkotyki/dopalacze ale jak już musicie róbcie to z głową i przed sięgnięciem po każdy środek, dwa razy się zastanówcie czy to odczynnik którego szukacie. Ja dzięki pewnym odczynnikom, zaznałem czym jest prawdziwe szczęście, ale wcześniej sięgałem po rzeczy, dzięki którym byłem o krok od dobrowolnego zakończenia swojego życia, więc mam nadzieję że będzie to dla was przestroga, przed sięganiem zwłaszcza po losowe środki. Pamiętajcie też, to że dana substancja na mnie tak zadziałała, nie znaczy że na was podziała tak samo!
Osobiście ćpam dysocjanty, psychodeliki, oraz spontanicznie euforyki, benzo czy trawę.
Jeśli chodzi o moją historię, na początku interesowały mnie tylko depresanty i środki im podobne. Nie zagłębiając się w szczegóły, nigdy nie akceptowałem siebie i to pod wieloma względami, głównie mojej osobowości, dodatkową motywacją do sięgnięcia po narkotyki, były moje problemy psychiczne, które ostatecznie okazały się być ładną kolekcją chorób psychicznych, narkotyki pomagały mi w tłumieniu OCD oraz fobii społecznej. Narkotyki spłycające moją osobowość, były tym czego szukałem, ponieważ pozwalały mi one przestać cierpieć. Pierwsze były antyhistaminy, one nie dawały mi tego czego szukałem, a raczej, nie w takim stopniu w jakim tego chciałem.
Potem były ślepe eksperymenty, wykraczające poza środki uspokajające. Sięgnąłem po gaz rozweselający, który polubiłem jako środek rekreacyjny, ale nie było to wciąż to. Próbowałem legendarnego wąchania rozpuszczalników, tak na prawdę do gustu mi nie przypadły, bardziej bym powiedział że kręciło mi się w głowie, niż że byłem naćpany. Gdy padło na kapsaicynę, byłem zaskoczony że faktycznie da się odczuć jakiekolwiek jej efekty, jednak były one dla mnie zbyt subtelne. Próbowałem wielu psychoaktywnych ziół, jak trawa czy gałka muszkatołowa. Trawa była dosyć fajna, ale miała duże skłonności do pogłębiania moich problemów psychicznych, poza tym, szukałem czegoś, po czym krótko mówiąc byłbym martwy psychicznie, trawa dawała skutek odwrotny, po niej myślałem jeszcze więcej. Gałka... Miała zdecydowanie za dużo uboków. Inne zioła jakich próbowałem, zwykle były fajne, ale jako zabawka na imprezę, nie jako narkotyk który pozwoli mi od wszystkiego uciec. Aż w pewnym momencie padło na opium... Wtedy uświadomiłem sobie że opio, to to czego szukam. Nienawidziłem swojej osobowości, opium mi ją odbierało. Po opium nie czułem już strachu, nie czułem już smutku, nie czułem się owładnięty obsesjami... Ja nie czułem już nic... W ten sposób, uzależniłem się od opio. Sięgałem po opium, morfinę, pst, kodeinę czy tramadol nawet kilka razy dziennie. Miałem we wszystko wyjebane... Podobało mi się to... Świat był w moich oczach zły, nie chciałem być jego częścią. Cieszyłem się tym, że w końcu poczułem to, czego tyle pragnąłem. Jednak moje szczęście okazało się fałszywe, bo opio odbierały mi wszystko co w moim życiu było dobre, więc mimo że pod ich wpływem tolerowałem świat, to sprawiały one że był on jeszcze gorszym miejscem i gdy trzeźwiałem, było tylko gorzej. W krótkim czasie, straciłem wielu przyjaciół, wielu znajomych... Doprowadziłem do tego, że najważniejsze dla mnie osoby, zaczynały mnie nienawidzić, bo pod wpływem, nic dla mnie nie znaczyli. Na opio, byłem dla nich chamski, bezczelny i nieczuły. Nie inicjowałem spotkań z ludźmi, bo nie czułem takiej potrzeby, tak długo jak miałem więcej towaru pod ręką i coś do jedzenia, nie czułem potrzeby ruszania się gdziekolwiek. Zaniedbałem też pracę, zdrowie, edukację(na uniwerkach w promieniu 200 kilometrów od miejsca gdzie moja przygoda z opio się zaczęła, nie mam już co się pojawiać ponownie)... Tak na prawdę nie mogę wymienić czegoś, czego wtedy nie zaniedbałem... Ponoć najlepszym sposobem na walkę z uzależnieniem jest powrót do starego życia... Ja już nie miałem do czego wracać w sumie... Nie miałem nawet do kogo ryja otworzyć... Widząc jak bardzo zruinowałem swoje życie przez te środki, chciałem je odstawić, ale nie potrafiłem. Lss, jakoś tak wyszło że przedawkowałem i to nie raz, miałem próby samobójcze, ale to nic ciekawego akurat. Mój los odmienił się gdy odkryłem psychodeliki, dysocjanty i empatogeny. Po pierwszej dawce psychodelików, udało mi się podjąć z opio walkę w której mam szanse, w mniej niż miesiąc odstawiłem opioidy w pizdu i przeżyłem bez nich pełne 10 miesięcy, cały czas niestety czułem na nie chęć, mimo tego że wiedziałem jak mnie niszczą, każdego pojedynczego dnia przez te 10 miesięcy czułem chęć na dawkę majki. Przez te 10 miesięcy sięgałem po dysocjanty od czasu do czasu, jedna dawka dowolnej tryptaminy + jedna dawka dowolnego dysocjantu, nawet na kilka tygodni potrafiły znieść wszystkie objawy moich zaburzeń psychicznych i to ze sto razy większą skutecznością. Dzięki postępom jakie dyso i sajko pozwoliły mi zrobić, praktycznie nie tykałem depresantów, znalazłem sobie nowe zainteresowania, odzyskałem kilku znajomych, znalazłem kilku nowych, znalazłem najlepszych przyjaciół. Czując się dobrze, ale nie wyrabiając z próbami odratowania swojej sytuacji w edukacji i pracy, sięgnąłem po amfę. Uzależniłem się od niej fizycznie, ale nie psychicznie, więc było mi bardzo łatwo ją rzucić. Po łącznie 10 miesiącach bez opio... Miałem moment strasznej słabości... Kilka traum z dzieciństwa powróciło, co nie co osób się ode mnie odwróciło... No co będę pierdolił, sięgnąłem po nie znowu. Wpierdoliłem się jeszcze szybciej niż poprzednim razem. Przedawkowałem ledwo tydzień od pierwszej dawki od powrotu, jednak tym razem nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Obiecywałem sobie że tego już nigdy nie zrobię, obiecywałem to najważniejszym dla mnie osobom, obiecywałem to osobom dla których byłem najważniejszy... Ale coś jak widać nie wyszło... Wtedy los podsunął mi pod nos MDMA...
Stwierdziłem że jestem tak spierdolony, że i tak wiele się nie stanie. Pozytywnie się zaskoczyłem. W ciągu 2 dni przyjąłem 300 mg MDMA i 250 mg ketaminy... Po tym doświadczeniu gdy wytrzeźwiałem już, zacząłem akceptować siebie. Zniknął powód dla którego tak bardzo chciałem tych jebanych opioidów. 5 lat apetytu na to gówno, pokonałem w 2 dni. Teraz nie tylko nie mam apetytu na opio, powiedziałbym wręcz że mnie brzydzą. To co wtedy nimi tłumiłem, teraz postrzegam za swoje zalety. Potem, przez jakiś moment nie ćpałem absolutnie nic, nie próbowałem odstawiać wszystkiego, ja po prostu nie miałem ochoty. Gdy już wróciłem do ćpania, wyglądało to tak jak wygląda do teraz. Nie tykam opio, od czasu do czasu walnę dawkę FDCK albo ketaminy, czy też jakiegoś psychodelika. MDMA brałem od tego czasu kilka pojedynczych razy. Benzo jak biorę, to po to żeby się zrelaksować, nie żeby od czegoś uciec. Trawę zdarza mi się dla towarzystwa zapalić. Nie piję alkoholu w ogóle. Nigdy nie czułem się w swoim życiu tak szczęśliwy, jak od czasu sięgnięcia po miks MDMA z ketaminą. Empatogeny, dyso i sajko, przyniosły mi w życiu znacznie więcej niż jakiekolwiek leczenie czy terapia. Głupio mi ze względu na minione przygody, jednak na obecny moment, jakbym miał podsumować, cieszę się że sięgnąłem po substancje psychoaktywny. Gdyby nie MDMA, wciąż bym nienawidził sam siebie, gdyby nie dyso może wciąż nie znalazłbym siły na znalezienie sobie hobby, a gdyby nie 1P/4-HO, najpewniej wciąż bałbym się odezwać się do kogokolwiek.
Słowem podsumowania, nie zachęcam nikogo do sięgania po narkotyki/dopalacze ale jak już musicie róbcie to z głową i przed sięgnięciem po każdy środek, dwa razy się zastanówcie czy to odczynnik którego szukacie. Ja dzięki pewnym odczynnikom, zaznałem czym jest prawdziwe szczęście, ale wcześniej sięgałem po rzeczy, dzięki którym byłem o krok od dobrowolnego zakończenia swojego życia, więc mam nadzieję że będzie to dla was przestroga, przed sięganiem zwłaszcza po losowe środki. Pamiętajcie też, to że dana substancja na mnie tak zadziałała, nie znaczy że na was podziała tak samo!