Wpadłem na oświecony pomysł, aby w tym roku na Halloween przetestować tak zwany zombie drug, czyli Alfa Pvp. Zakupiłem 3 gramy specyfiku i do dzieła.
Coś o kimś kto zrobiły coś tak głupiego ale to na pewno nie ja:
95 kg masy, Mężczyzna
Koneser katynionów, próbowałem już wszystkich które były dostępne (tolerancja zatem jest)
Zatwardziały stimiarz od lat
A więc ALFA. O alfie słyszałem sporo, głównie złego: trafiły do mnie filmy z USA, które pokazywały powykręcanych nieziemsko ludzi (czy na pewno ludzi?), słyszałem też historie od znajomych, o tym jak po alfie potrafi odbić i ile złego można po niej zrobić. Ogólny wniosek: ludzie w Polsce, nawet koneserzy, boją się alfy. Jednak mimo wszystko gdy miałem okazję postanowiłem wypróbować ten specyfik. A że lubię dreszczyk emocji, zrobiłem to na swój, nietypowy (i niebezpieczny) sposób.
Alfę zakupiłem przed Halloween. Sama potoczna jej nazwa tzn. "zombie drug" podsunęła mi ten pomysł. Wybrałem się tej nocy w dwie podróże, jedną fizyczną, na własnych nogach (bardzo, bardzo poszkodowanych przez nią, ale o tym na końcu), drugą magiczną, choć musze przyznać, że była to magia czarna, prawdziwy okultyzm, jakiego się nie spodziewałem.
Taksiarz odstawił mnie tam, gdzie chciałem zacząć moje podróże. Nie miałem złudzeń co do zdolności do jazdy samochodem, ani też zbytnio wiary w miejskie nocne autobusy. Był późny wieczór. Ze sobą miałem podejrzany białawy proszek oraz kilka tabletek klonów jako zabezpieczenie. Zabrałem też ze sobą, uprzedzony przez znajomego, dwie czekolady oraz butelkę wody z rozpuszczonymi elektrolitami. Okolicę te znałem dobrze, czułem się w niej pewnie, pomimo tego, że byłem sam. Najpierw musiałem odszukać miejsce, gdzie mógłbym spokojnie wciągnąć specyfik, nie niepokojony przez panów w niebieskim czy miejscowych. Padło na drewnianą budkę, za dnia zapewne służącą jako warzywniak, a której komuś nie chciało się na noc zamknąć. Idealnie. Dawki miałem odmierzone już wcześniej, zacząłem więc od startowego 100 mg. Pierwsze wrażenie: to w ogóle nie siada na nos. Właściwie nie czułem bólu czy dyskomfortu. Miła odmiana po (meta)klefedronowych przygodach. Zapach jednak specyficzny, nieprzyjemny, przywodzący na myśl rozpuszczalnik i zjełczałe masło. Efekt przyszedł szybko: przyspieszone tętno, trochę poprawiony humor, "zapał" aby iść w miasto i się bawić. I nic więcej. Hmm. Przeszedłem ulicą, nie spotykając prawie nikogo, po krótkim spacerze wróciłem do mojego drewnianego schronienia. 50, nie, niech będzie 100 - mamy tu już 200 miligramów wciągnięte w krótkim czasie (15-20 minut).
Tutaj zaczęło się charakterystyczne wrażenie "exploding heart", takie ściskanie, gniecenie serca. To było skrajnie nieprzyjemne, a później stało się też źródłem paranoi, a niestety było tak od poczatku do końca fazy, więc od razu leci bardzo duży minus (pomagało trochę zmuszanie się do czkania/beknięć, dawało to momentalną ulgę). Wyruszyłem nad rzekę, bez określonego powodu, ot aby się poszwędać po znanym rejonie. Szybko okazało się, że motoryka ucierpiała. Nie potarfiłem iść prosto, często zatrzymywałem się bez wyraźnego powodu. Myśli stały się ulotne, trudno było się skupić, zaplanować jakieś konkretne działanie. Dyskomfort w klatce piersiowej przeszkadzał stale. Ten paskudny zapach pozostał w nosie. Z pozytywów czułem średnią euforię i przypływ energii, które zwiększyły się po zwiększeniu dawki. "Zombie" szło przez pare kilometrów, choć zdawało się, że marsz zajmuje wieki (i tak własnie było, szedłem bardzo powoli, nie wkręcałem sobie tego). Lokalsi odwracali za mną głowy, więc szybko załapałem, że moje problemy z motoryką wykraczają poza akceptowalną w okolicy norme. Dotarłem do wcześniej upatrzonego miejsca - ot fajna miejscówka, gdzie można bezpiecznie spożyć alkohol lub inne dobra, nie niepokojony. Tam posypałem sobie kilka kresek po 100 mg. Idea była taka, że będe kręcił się po okolicy i wracał tu gdy zajdzie potrzeba redose alfy. Obawiałem się, czy będąc już pod wpływem dam radę znaleźć takie miejsce na poczekaniu bez zwracania uwagi (bardzo słuszne obawy). Trudno mi tutaj mówić o chronologii, tzn. co ile dokładnie dawkowałem i jakie ilości. Zaczęło się to wszystko bardzo zlewać w jedno, utraciłem poczucie czasu, a zdolność do analitycznego myślenia ucierpiała prawie tak bardzo jak motoryka. Po kolejne dawce chodziłem niczym prawdziwy zombie! Ściągało mnie na lewo/prawo do tego stopnia, ze co chwile okazywało się, że nie idę już w przód a zatoczyłem szeroki łuk, prawie koło (to głównie dlatego tak wolno się przemieszczałem). Analityczne myślenie jasno zawodziło - kilkakrotnie nachodziła mnie chęć, by przejechać przystanek lub dwa autobusem nocnym i przemieścić się w inny rejon, jednak, to się nie udawało, gdyż myliłem strony ulicy (czekałem po złej stronie). Zacząłem mieć problemy z rękoma, bardzo nieprzyjemne i nieco niepokojące - pojawił się przykurcz palców, do tego stopnia, że nie byłem w stanie wyciągnać z kieszeni telefonu (tak było większość fazy). Wrażenie "exploding heart" nasilało się gdy narzucałem sobie szybkie tempo marszu, gdy raz zacząłem biec, było to na tyle silne, że realnie bałem sie, że mam zawał lub podobną przypadłość (paranoja? nie? cóż, prawdziwa paranoja dopiero miała nadejść). Przypomniałem sobie ostrzeżenia kolegi - "NA ALFIE JEMY!", a więc z trudem odpakowałem i zjałem jedną z czekolad, popijąc wodą. Jak to na stymach, jedzenie było trudne, ale nie tak nieprzyjemne jak np. po 3cmc. Było... znośne. Trudne było odkręcenie butelki czy odwinięcie sreberka. Palce po prostu nie funkcjonowały jak powinny. Gdy widząc moją heroiczną walkę z upośledzona motoryką, kolejny przechodzień oddalił się szybkim krokiem (w zasadzie to spier...ał przede mną), zrozumiałem dlaczego alfę nazywa się "zombie drug". Tak się czułem i tak wygladalem. Nie czułem natomiast tej niesławnej agresji, nie, byłem własnie spokojny, nawet momentami empatyczny i taki ululany, nie miałem żadnej ochoty na konflikt.
Wracałem do swojej miejscówki na redose, starajac sie też jeśc. Nie wiedziałem ile mijało czasu - użycie telefonu było niemożliwe... palce i dłoń nie chciały wsunąć się do kieszeni, by wyciągnąć telefon, a przyznaje, że nie obchodziło mnie to też ani troche (z perspektywy wiem, że "start" tripa gdy jeszcze nie czułem mocnych efektów to była okoła godzina, a po dorzutkach ta część "zombie" to były aż CZTERY GODZINY).
Straszenie przechodniów moją aparycją zombie było przednią zabawą. W pewnym momencie śmiałem sie na głos, mówiąc do siebie, że nigdy nie miałem tak dobrej imprezy halloweenowej. Dotarło do mnie po czasie, że w okolicy prawdopodobnie kręcą się już jednak "łowcy nieumarłych". Wystarczy przecież wpisać trzy cyferki w telefon, aby ich wezwać. Zacząłem odczuwać strach, w pewnym momencie zmusiłem się do biegu (to był ten moment, gdy realnie bałem się zawału serca). Doczłapałem na swoją miejscówkę, nie chciałem marnować usypanych już kresek, i tam spożyłem resztę specyfiku. Następnie przyszła pora na "ewakuację". Tutaj zaczęły się schody (swoja drogą, nie próbujcie chodzić po schodach po alfie, to bardzo, bardzo trudne i męczące). Paranoja stawała sie coraz silniejsza - gonią mnie, ścigają!? Ktoś wezwał patrol? O nie, ten gościu chce mi naklepac, o nie, porzeciez nie dam rady uciec! Moje serce, boże, to chyba zawał, co robić? Cały czas ściskałem w kieszeni tabletke benzo, niczym talizman, amulet mogący obronić mnie przed zła mocą alfy. Nie chciałem jednak przerywać fazy, dopóki nad nią panowałem.
Ej, zaraz, gdzie ja jestem? Nieświadomie obrałem kierunek do domu (zgoła 10 kilometrów...) jednak, zaszedłem tak naprawde niewiadomo gdzie. Telefon, mapa, możesz zapomnieć, dłonie po prostu nie działały, byłem jak przodek człowieka pozbawiony przeciwstawnego kciuka. Czekolada i woda skonczyły się, bardzo chciało mi się pić, strach, a w sumie paranoja, nie pozwalały mi jednak wejść do sklepu aby kupić więcej płynow. Idę dalej, zaraz znajde drogę...
...szok i niedowiarzanie. Kojarzycie te sceny na horrorach, gdzie ktoś stara się opuścić dane miejsce, ale w magiczny, niewyjasniony sposób trafia znowu tam gdzie zaczął? To tak właśnie było. Stałem znowu przed swoją miejscówką do wciągania! Mimo wszystko zacząłem się śmiać. Niemożliwie spocony, spragniony jak człowiek przekraczający pustynię, przerażony perspektywą spotkania miejskich niebieskich paladynów, a jednak się śmiałem. Euforia wciąż trzymała. Pogrzebałem w kieszeni i zlizałem resztkę proszku z przykurczonych palców. Pal sześć dawkowanie i bezpieczeństwo. Po alfie rzeczywiście nic się nie liczy, jest w tym pewna nieobliczalność, choć w moim przypadku brak agresji (uwaga! jestem tu jakimś wyjątkiem bo każdy znajomy kto brał alfe, ostrzega przed mega agresorem po niej!). Zamówienie taksówki nie udało się, wreszcie wyciagnalem telefon z kieszeni, lecz komunikacja z taksówkarzem była dla mnie zbyt dużym wyzwaniem - nie przyjechał.
Było już rano, a ja zzbiębnięty i nieogarnięy kręciłem się koło dworca. Znaleźli się troskliwi ludzie, jakaś para, która ogarnela co sie ze mna dzieje. Zaproponowali żebym sobie z nimi usiadł, poczekał na taksówkę (wtedy wierzyłem, że przyjedzie). Poziom paranoi jaki dostałem rozmawiając z nimi mozna opisac tylko jako "odpie....ilo mi". Zresztą może i słusznie, takie społeczniaki jak oni, równie dobrze mogli wezwać paladynów aby sie mnie pozbyli. A może strach był nieuzasadniony. Biegłem, uciekałem, spier.....m na ile tylko pozwalała upośledzona motoryka zombie.
Udało się dotrzeć w bardziej znajome rejony. Godzina około 5ej, ciemno. Brama, jakieś podwórko, zlizywanie resztek kryształków. Przykurczona ręka dalej sciska benzo. Ja chce do domu! Chce do domu! To nie jest jednak takie łatwe. Nie wiem kiedy udało mi się wezwać takse i wrócić, ale było już widno (minimum 6 rano). Taksówkarz wysadził mnie... ponad kilometr od domu. Czemu? A no tak, sam go o to poprosiłem. Nie moge jechac do domu, najpierw pozbede sie dowodów, tam pewnie niebiescy juz czekają pod drzwiami! To logiczne, oczywiście. Powtarzając sobie paragrafy kodeksu karnego które mogłem złamac, jak mantre, na zmiane z przypominaniem sobie że to paranoja, łyknąłem pierwsze benzo. Do domu szedłem długo, kryjąc się po krzakach i śmietniakch... w pewnym momencie rozebrałem się do koszulki i spodni, ukryłem ubrania w studzience ściekowej... myślenie nie było moją mocną stroną. Dopiero drugie benzo i świadomość, że na ulicy jest coraz więcej ludzi, pozwoliło mi wrócić do domu. Jako wisienka na torcie, do domu wszedłem garażem, aby uniknać spodziewanej obławy pod klatką.
Po obudzeniu się czułem się względnie normalnie... jednak... moje stopy nie. Sprawdziłem swój smartwatch. Przeszedłem 25 KILOMETRÓW. Skóra na stopach zdarta tak, że krew chlupotała w butach, jednak nie czułem nic z tego aż do końca fazy. Zjazd przespałem, Następne kilka dni nie byłem w stanie chodzić, spędziłem je na zwolnieniu lekarskim. Na dodatek przez prawie tydzień po zdarzały się "flashbacki", uczucie dyskomfortu w sercu powracało, podobnie jak paranoja. To był trudny tydzień.
Zapytacie, co stało się z pozostałymi 2 g alfy? Wyrzuciłem je do kibla. To jedyny przypadek w moim życiu, że świadomie i bez przymusu pozbyłem się tematu. Zapytacie, czy polecam? Nie. Darujcie sobie to gówno, mówi to wam ziomek będący katynionowym weteranem.
Od alfy z dala!
Zombie drug (A-PvP) na Halloweenową noc
Zombie drug (A-PvP) na Halloweenową noc
Po Alfie takie tripy to norma. Alfa jest bezpieczna tylko w rozsądnych dawkach. Większe dawki wcześniej czy później powodują psychozy i schizy
Zombie drug (A-PvP) na Halloweenową noc
Masz rację. Swoją drogą fajnie się czytało ten trip, mimo, że długi.WhitePower2507 pisze: ↑6 mies. temuPo Alfie takie tripy to norma. Alfa jest bezpieczna tylko w rozsądnych dawkach. Większe dawki wcześniej czy później powodują psychozy i schizy